Co tu pisać, tam trzeba było być. W przeciwieństwie do Mastodona wszystko zagrało, zero fałszy, trzymając nieustępliwe tempo, z bananem na ryju...niemalże perfekcja i piorunująca energia, walec i bugatti veyron za jednym razem. Do pełni szczęścia zabrakło tylko pory...miast w pełnym słońcu powinni grać wieczorem, przy ferii świateł to i fotki inny klimat by miały, a tak to...;)
"Gojira kurwa!" rzucił Joe ze sceny, czym wzbudził spodziewaną euforię wśród i tak muzycznie doprowadzonej do obłędu publiki. Czyżby zamietli samego Slayera? Wielu krzyczy, że tak, jednak co broda Kerry'ego, to broda Kerry'ego ;) Choć po wychodzącą lada moment płytkę ustawiam się pierwszy w kolejce, więc może, może...
P.S. Jean-Michel Labadie, bas - on poniżej gości najczęściej, ale cóż zrobić, taki wesoły kolo z niego - dynamit, że aż żal coś wyrzucać... w ogóle obrazki ułożyły mi się tym razem w taką pseudohistoryjkę pełną głupich min..zatem nieco odmienna tym razem galeria ;)