W okresie wakacyjnej posuchy trafiła się perła, a raczej bomba atomowa. W zatęchłej (to tylko na plus) piwnicy, czyli Fabryce Kotłów wystąpiło japońskie Church of Misery. Obłąkany azjatycki walec bezlitośnie przejechał po spragnionej krwi publice.Było ciężko, psychodelicznie i mokro od wylanego potu.
Mam wielką nadzieję, że ta pierwsza wizyta zostanie na długo w pamięci Tatsu i spółki, bo nie ukrywam, że z dużą niecierpiwością czekam na kolejną, może tym razem w większym klubie, nieważne, oby wrócili.
Fotograficznie Fabryka to bardzo trudne miejsce, zatem obrazki tym razem adekwatne do brudnych i ciężkich dźwięków jakie ze sceny płynęły...jakoś muszę tłumaczyć fotograficzne porażki, co nie?:P
very nice shots... a little too focused on the singer though... the other members (drums especially) hardly get any visibility
OdpowiedzUsuń