Długo czekałem na ten koncert i chyba nie ja jeden. Wielu pluło, że Morbid Angel wydał miernotę, że Vincent się skończył i lepiej jednak było za Tuckera. Niech plują, to co MA pokazali w czwartek w Progresji to była prawdziwa szkoła dla tych wszystkich, którzy chcą wiedzieć jak się gra death metal. Perfekcyjnie do granic możliwości, ciężko, ale zarazem bardzo klarownie (tu ukłony w stronę akustyka, który wykonał mistrzowską robotę). Florydzki walec jechał do przodu pozostawiając akustyczną miazgę za sobą. O solówkach Treya oraz Thora nawet nie wspominam, gdyż to co te dwa "aniołki" wyprawiają przechodzi pojęcie i przełamuje bariery w kwestii techniki gry na gitarze. Również Tim Yeung, choć to nie Sandoval równo i bardzo boleśnie nabija ultradźwiękowe rytmy.
Progresja tego dnia była niemal zapełniona po brzegi, co ewidentnie udzieliło się Vincentowi, który z bananem na twarzy co chwila zagadywał publikę, a w trakcie utworów pozwalał sobie na radosne pląsy.
Fotograficznie, miłe zaskoczenie, pani świetlik dodatkowo sprawiła, że fotografowanie tego wieczora stało się przyjemnością. Zapraszam i polecam klikanie w miniatury.
Prawie tak fajnie jak w Kwadracie dzień wcześniej :)
OdpowiedzUsuńHmm, prawie? Myślę, że było co najmniej równie udanie ;)
OdpowiedzUsuń