Różne głosy słyszałem po tym koncercie, że Cover Band, że perkusista nie trzymał tempa, że w ogóle jakoś tak bez jaj.
Ja powiem tak. Może jestem mało wymagający, gdyż dla mnie tych mankamentów nie było. Za to dostałem solidną porcję klasyki rock ‘n’ rolla na wysokim poziomie i poczułem kilka dreszcz emocji gdy ze sceny poleciały takie numery jak Boys Are Back In Town, czy Jailbreak. To czym mnie chyba kupili to wiarygodność w tym co robią na scenie…a to chyba najważniejsze.
Nie zapomniano oczywiście o wielkich nieobecnych, czyli Philu Lynottcie (nie zabijajcie za odmianę!) oraz zmarłemu nagle w niedzielę wielkiemu gitarzyście Garym Moore. Temu pierwszemu zadedykowany został „Rosalie (Cowgirl's Song)” podczas gdy Garego wspomnieli utworem „Roisin Dubh (Black Rose): A Rock Legend”.
Jako suport zagrali The Supersuckers. Podobno świetni. Ja niestety nie dotarłem zajęty w tym czasie szukaniem w okolicach Stodoły wolnego miejsca parkingowego!
Obrazki tradycyjnie poniżej:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz